Wczoraj wybrałam się do Teatru Powszechnego im. Jana Kochanowskiego na sztukę pt. ,,Władza" w reżyserii Andrzeja Bubienia. Spektakl powstał na podstawie tekstu angielskiego dramatopisarza Nicka Deara pt. ,,Power". Wystąpili: Jarosław Rabenda (Foquet), Łukasz Stawowczyk (Ludwik XIV), Łukasz Węgrzynowski (Colbert), Izabela Brejtkop (królowa Anna), Karol Puciaty (Filip), Maria Gudejko (Henrietta), Joanna Zagórska (Luiza) i inni.
Francja, czasy panowania Ludwika XIV. Król, po śmierci niezwykle wpływowego kardynała Mazarina, ze zdumieniem odkrywa, kto naprawdę rządzi państwem. Kontrola wykazuje, że faktyczny stan królewskiej kasy został zafałszowany, a ktoś zaspokajając własne, coraz bardziej wymyślne zachcianki, rujnuje skarb państwa. Głównym rywalem młodziutkiego, wchodzącego w życie króla, staje się doświadczony, przebiegły i bardzo groźny gracz - minister finansów, Mikołaj Fouquet. Ludwik rozpoczyna misterną intrygę, która ma na celu wyeliminowanie finansisty i odzyskanie pełni władzy. Walka staje się z każdą minutą coraz bardziej intrygująca, bowiem przeciwników łączą... wspólne interesy.
Chęć władzy towarzyszy ludziom od zawsze, jest wciąż czymś aktualnym. Dlatego oglądając spektakl miałam wrażenie, że jest to dzieło uniwersalne, przybrane tylko historycznymi elementami, aby uwiarygodnić opowieść. Wypowiedzi bohaterów, ich postępowanie, myślenie, a nawet ubiór, równie dobrze mogły się odnosić do czasów współczesnych. Kostiumy były naprawdę niesamowite. Dobrane do każdej postaci, wzorzyste, kolorowe, jakby wymieszany VII wiek z współczesnością. Tancerze mieli na twarzach maski, na głowach peruki. Wizualnie robiło to niezwykłe wrażenie. co więcej, każda postać wykonywała charakterystyczne dla niej ruchy - coś jak tai chi. Dzięki temu bohaterowie byli wyraziści, lepiej wyrażali swoją osobowość. Scena była obrotowa, centralna część stanowił drewniany mostek, nad nim wyświetlano na rzutniku wnętrze pałacu lub nocne niebo rozświetlone fajerwerkami. Aby nie było nudno i pusto, po podeście co i rusz przebiegali tancerze, dzięki czemu tło wydaje się być w ciągłym ruchu. Atmosfera - niezwykła.
Aktorsko spektakl wypadł mistrzowsko. Arcydziełem była gra Jarosława Rabendy jako Foqueta - najpierw przebiegły, sprytny, pewny siebie, manipulujący rodziną królewską, na końcu poniżony i upokorzony; zrobił na mnie ogromne wrażenie. Na pochwałę zasługuje nie mniej Łukasz Stawowczyk jako Ludwik XIV. Na scenie wciąż się porusza, znakomicie operuje gestami, mimiką, głosem - od beztroskiego młodzieńca do groźnego władcy absolutnego. Scena rozmowy króla z ministrem, gdzie w ruch poszedł kij bilardowy - majstersztyk! Podobała mi się również Izabela Brejtkop jako królowa matka. Chłodna, poważna, dumna i wyniosła, wywierała ogromny wpływ na swoich synów; w końcu poznała się na Foquecie i to ona dążyła do unicestwienia ministra. Ciekawą postacią był też Łukasz Węgrzynowski jako (wydawałoby się) racjonalny, wszystko analizujący i kalkulujący księgowy; to on pierwszy rzucił podejrzenia na Foqueta, po czym sam zajął jego miejsce ministra finansów.
Sztuka poruszała wiele problemów. Weźmy tytułową władzę - przedstawiona została wielowymiarowo. Była władza człowieka w państwie, matki nad dziećmi, pieniądza nad człowiekiem. Podkreślono także różnice międzypokoleniowe. Na scenie wiele razy padało stwierdzenie, wypowiadane głównie przez Foqueta i Annę, że najlepsze są dawne metody, stary system wciąż działa - po co to zmieniać? Zainterweniował Ludwik, który obiecał wszystko zmienić, sprawić, że będzie lepiej. Czy tak się jednak stało? I tu pojawia się kolejny problem - historia lubi się powtarzać, a przy tym niczego nas nie uczy. Król pozbył się rywala, owszem - ale czy będzie lepszy od niego? Według królowej Anny (bardzo trafnie powiedziane) - świat oszalał. Nawet Colbert, uosobienie rozsądku i uczciwości, zajął stanowisko Mikołaja i zarządzał finansami - wiadomo, jak się to skończy. Moim zdaniem przedstawienie dało pełny obraz tego, co władza robi z człowiekiem; czym grozi skupienie zbyt wielkiej zdolności do rządzenia w jednostce. Z początku król nie przejmował się swoimi obowiązkami wobec państwa - polował, romansował z wieloma kobietami i robił to, co sprawiało mu przyjemność. Jednak pod wpływem matki i księgowego Ludwik uświadomił sobie swoją ogromną władzę. Zmienił się nie do poznania - stał się nieznoszącym sprzeciwu dyktatorem, podejrzliwym wobec wszystkich, którzy mogli mu zaszkodzić. Jego ofiarą padł właśnie Foquet, który nie docenił młodego króla. Upokorzony i samotny, snuł finałowe gorzkie refleksje - co kieruje człowiekiem żądnym władzy? Pycha, niezaspokojona ambicja? W jakim celu, skoro wiadomo, co grozi za chciwość i zbytnie przekręty?




Francja, czasy panowania Ludwika XIV. Król, po śmierci niezwykle wpływowego kardynała Mazarina, ze zdumieniem odkrywa, kto naprawdę rządzi państwem. Kontrola wykazuje, że faktyczny stan królewskiej kasy został zafałszowany, a ktoś zaspokajając własne, coraz bardziej wymyślne zachcianki, rujnuje skarb państwa. Głównym rywalem młodziutkiego, wchodzącego w życie króla, staje się doświadczony, przebiegły i bardzo groźny gracz - minister finansów, Mikołaj Fouquet. Ludwik rozpoczyna misterną intrygę, która ma na celu wyeliminowanie finansisty i odzyskanie pełni władzy. Walka staje się z każdą minutą coraz bardziej intrygująca, bowiem przeciwników łączą... wspólne interesy.
Chęć władzy towarzyszy ludziom od zawsze, jest wciąż czymś aktualnym. Dlatego oglądając spektakl miałam wrażenie, że jest to dzieło uniwersalne, przybrane tylko historycznymi elementami, aby uwiarygodnić opowieść. Wypowiedzi bohaterów, ich postępowanie, myślenie, a nawet ubiór, równie dobrze mogły się odnosić do czasów współczesnych. Kostiumy były naprawdę niesamowite. Dobrane do każdej postaci, wzorzyste, kolorowe, jakby wymieszany VII wiek z współczesnością. Tancerze mieli na twarzach maski, na głowach peruki. Wizualnie robiło to niezwykłe wrażenie. co więcej, każda postać wykonywała charakterystyczne dla niej ruchy - coś jak tai chi. Dzięki temu bohaterowie byli wyraziści, lepiej wyrażali swoją osobowość. Scena była obrotowa, centralna część stanowił drewniany mostek, nad nim wyświetlano na rzutniku wnętrze pałacu lub nocne niebo rozświetlone fajerwerkami. Aby nie było nudno i pusto, po podeście co i rusz przebiegali tancerze, dzięki czemu tło wydaje się być w ciągłym ruchu. Atmosfera - niezwykła.
Aktorsko spektakl wypadł mistrzowsko. Arcydziełem była gra Jarosława Rabendy jako Foqueta - najpierw przebiegły, sprytny, pewny siebie, manipulujący rodziną królewską, na końcu poniżony i upokorzony; zrobił na mnie ogromne wrażenie. Na pochwałę zasługuje nie mniej Łukasz Stawowczyk jako Ludwik XIV. Na scenie wciąż się porusza, znakomicie operuje gestami, mimiką, głosem - od beztroskiego młodzieńca do groźnego władcy absolutnego. Scena rozmowy króla z ministrem, gdzie w ruch poszedł kij bilardowy - majstersztyk! Podobała mi się również Izabela Brejtkop jako królowa matka. Chłodna, poważna, dumna i wyniosła, wywierała ogromny wpływ na swoich synów; w końcu poznała się na Foquecie i to ona dążyła do unicestwienia ministra. Ciekawą postacią był też Łukasz Węgrzynowski jako (wydawałoby się) racjonalny, wszystko analizujący i kalkulujący księgowy; to on pierwszy rzucił podejrzenia na Foqueta, po czym sam zajął jego miejsce ministra finansów.
Sztuka poruszała wiele problemów. Weźmy tytułową władzę - przedstawiona została wielowymiarowo. Była władza człowieka w państwie, matki nad dziećmi, pieniądza nad człowiekiem. Podkreślono także różnice międzypokoleniowe. Na scenie wiele razy padało stwierdzenie, wypowiadane głównie przez Foqueta i Annę, że najlepsze są dawne metody, stary system wciąż działa - po co to zmieniać? Zainterweniował Ludwik, który obiecał wszystko zmienić, sprawić, że będzie lepiej. Czy tak się jednak stało? I tu pojawia się kolejny problem - historia lubi się powtarzać, a przy tym niczego nas nie uczy. Król pozbył się rywala, owszem - ale czy będzie lepszy od niego? Według królowej Anny (bardzo trafnie powiedziane) - świat oszalał. Nawet Colbert, uosobienie rozsądku i uczciwości, zajął stanowisko Mikołaja i zarządzał finansami - wiadomo, jak się to skończy. Moim zdaniem przedstawienie dało pełny obraz tego, co władza robi z człowiekiem; czym grozi skupienie zbyt wielkiej zdolności do rządzenia w jednostce. Z początku król nie przejmował się swoimi obowiązkami wobec państwa - polował, romansował z wieloma kobietami i robił to, co sprawiało mu przyjemność. Jednak pod wpływem matki i księgowego Ludwik uświadomił sobie swoją ogromną władzę. Zmienił się nie do poznania - stał się nieznoszącym sprzeciwu dyktatorem, podejrzliwym wobec wszystkich, którzy mogli mu zaszkodzić. Jego ofiarą padł właśnie Foquet, który nie docenił młodego króla. Upokorzony i samotny, snuł finałowe gorzkie refleksje - co kieruje człowiekiem żądnym władzy? Pycha, niezaspokojona ambicja? W jakim celu, skoro wiadomo, co grozi za chciwość i zbytnie przekręty?






Źródło grafiki: http://www.teatr.radom.pl/spektakle/tytul/wladza.html
Komentarze
Prześlij komentarz